środa, 9 lutego 2011

Ujście Świdra - Nadbrzeż czyli wyprawa na ryby.

Kontynuując wspominanie minionego sezonu, nie mogę zapomnieć wypadu z kumplem na ryby, a choć było ich wiele, ten wydał mi się najfajniejszy.
Pomysł był taki aby dojechać autobusem w pobliże ujścia rzeki Świder do Wisły, dalej podążać jej brzegiem w okolice miejscowości Nadbrzeż, aby na jednej z tamtejszych wiślanych łach założyć obóz, i zapolować nocą na króla polskich rzek - Suma.

Mimo bliskości cywilizacji można tam wypocząć.

Spotkaliśmy się rano na pętli na Rondzie Wiatraczna i pojechaliśmy podmiejskim autobusem w nieznane (a przynajmniej dla mnie nieznane). Chwilę szliśmy asfaltem, wyłączonej wtedy na tym odcinku z ruchu, szosy 801 (upiekło się nam wąchanie spalin), aż dotarliśmy do mostu nad Świdrem, gdzie odbiliśmy w kierunku rzeki.

Most na Świdrze, szosa 801.

Z początku kierowaliśmy się ścieżkami i wydeptami, które po dotarciu do Wisły ustępowały pod naporem bujnej roślinności pionierskiej. Tutaj muszę dodać, że od ujścia Świdra w górę rzeki Wisły, brzeg, a przynajmniej po tej stronie, aż do miejsca na przeciwko Gassów, jest wysoki (ok 2m), co uniemożliwia bezpośrednie zejście do wody. Wynika to z tego, że nurt rzeki która meandruje (zmienia kierunek z prawej do lewej i odwrotnie), tworzy zakola, na których to zewnętrznej części brzeg jest podmywany (jak tu), a po wewnętrznej odkładane są osady ( tak się utworzyła łacha na którą zdążamy). Ciekawie to wygląda przy ujściach mniejszych rzek i strumieni, lub przy starorzeczach połączonych z korytem rzeki - matki.

Niby mały kanałek a zmoczenia nie unikniesz. Latem, sama przyjemność.
 Wędrówka samym brzegiem skarpy jest przyjemna lecz niebezpieczna. Tu uczulam wszystkich, że skarpy są zdradliwe, a wielokrotnie podmywane przez nurt, pod nie jednym śmiałkiem się zarwały, i gdy delikwent był już w wodzie, dodatkowo pogrzebały piaskiem.W tym konkretnym miejscu brzeg nie jest wysoki ale już np. we Włocławku ( ok. 20m) taka wędrówka krawędzią może być śmiertelnie niebezpieczna!.

Skarpa wiślana przy tamie we Włocławku.

Tak więc szliśmy sobie dalej, czasem wydeptaną przez wędkarzy ścieżką, czasem przedzierając się przez porośnięte do pasa roślinnością łąki, czasem przedzieraliśmy się przez łęgowe zarośla porośnięte wierzbą, rozkoszując się pięknymi widokami i gorącym latem. Co najważniejsze, nie spotkaliśmy na tym etapie wędrówki żadnych oznak cywilizacji, ludzi, nawet śmieci, poza tymi co wiosną po rozlaniu rzeka wyrzuciła.

Roślinność nadbrzeżna na tarasie zalewowym.

Czasem trafialiśmy na naprawdę szerokie dopływy, gdzie zdejmowaliśmy plecaki i jeden z nas szedł z kijem zbadać przeprawę (najgłębiej było do piersi), a potem już z plecakami przeprawialiśmy się na drugi brzeg. W taki upał to była sama przyjemność. Przy takich przeprawach dobrze spisuje się patent, aby przed spakowaniem plecaka wszystkie rzeczy umieścić w worku na śmieci. Jest obecnie wiele do wyboru, ja preferuję grubsze. Gdy tak zapakowane rzeczy umieścimy w plecaku nie ma obawy, że zamokną, a co więcej plecak daje nam większą wyporność (jak się wejdzie głębiej z plecakiem na plecach, ten może się przewinąć przez głowę! Sprawdzone przez kumpla na innym wypadzie).
Tak doszliśmy do starej przeprawy promowej na przeciwko Gassów, gdzie zasiedliśmy na trochę aby podeschnąć, złapać oddech i podpatrując wędkarzy, notorycznie okupujących te przystanie zarówno po jednej jak i po drógiej stronie ( pewnie dla tego, że można dojechać samochodem i w razie deszczu łowić przez uchylone okno - widziałem takie przypadki), rozmawiać o tym co nam się może na haczyku trafić.

Stara przystań promowa. Szkoda, że już nie funkcjonuje.

Zahaczyliśmy jeszcze o główkę ( więcej o nich później ), zaraz przy przystani, gdzie połowiliśmy trochę na spinning - bez efektów. Woda mętna, wysoka, mamy obawy czy może się nie podnosi, bo jak tak to ryby będą szukać zacisznych schronień i nici z połowu.

Oczywiście, żeby się tam dostać, trzeba się znów ochłodzić.


O tam, hen hen, dwa razy dalej jest główne koryto Wisły
Ja z moimi lękami nie wszedłem na koniec, ale jak widać do odważnych świat należy.

Od przystani na z góry upatrzone miejsce (na GooglEatrh oczywiście) jest już nie daleko, aczkolwiek żałuję, że jak weszliśmy w łęgi zaraz za nią nie robiłem zdjęć - a takie fajne malutkie acz głębokie dopływy były. Niektóre dało się przejść w bród, inne trzeba było przeskakiwać wspierając się na solidnym kiju, a inne, no cóż, tak jak poprzednie - heja po kolana w wodę. A takie wiślane odnogi w większości do przejrzystych nie należą. Zależy to od podłoża po którym płyną, ukształtowania terenu (skarpy powodują, że opady deszczu wymywają ziemię, która trafia do takiego strumienia). Jeszcze tylko szybki wypad na plantację pomidorów rosnącą za wałem i czeka nas ostatnia prosta.
Koniec końców, dotarliśmy do starej główki ( betonowy wąski "mostek" wychodzący w rzekę, niejednokrotnie zaczynający się kilkadziesiąt metrów od koryta rzeki, służy do regulacji biegu rzeki ), wzdłuż której mieliśmy podążyć na miejsce obozu. Jednak nigdy nie jest tak dobrze (a może ja/my tak sobie utrudniamy) - główka prowadząca przez las łęgowy jest poprzerywana i popękana. Jak już wspomniałem, takie główki mogą zaczynać się daleko od koryta rzeki, więc idziemy raz po niej, raz obok, w każdym bądź razie jak dotąd suchą stopą. Miejscami główka została porozrywana przez wartkie odnogi głównego koryta i trzeba było się wykazać sprytem, aby się nie potknąć o kamienie i fragmenty betonu na dnie.


Dalej główka była za bardzo zarośnięta więc porzuciliśmy ją i na miejsce biwaku doszliśmy brodząc wzdłuż jednej z odnóg. Komary cięły jak głupie więc staraliśmy się jak najszybciej brnąć po kolana w wodzie.
Gdy dotarliśmy na miejsce przywitał nas kawałek Wiślanej plaży ze starą wierzbą rosnącą nad brzegiem. Zaczęło się błogie lenistwo, suszenie ciuchów, coś na ząb. Potem założyliśmy obóz w postaci poncha na wypadek palącego słońca lub deszczu, pozbieraliśmy drewno na ognisko i zajęliśmy się rozstawianiem wędek.

Camp Bagram.
  Sielankę przerwał nam zawiany kapitan motorówki, który postanowił na siłę się zaprzyjaźnić i tak nam zleciało do wieczora. Kapitan odpłynął a my zarzuciliśmy wędki i tak rozmawiając przy ognisku, trochę przysypiając minęła nam noc. Efekty połowów nie były porażające - u mnie mała certa, kumpel złapał małego suma. Obie ryby wróciły do wody z pozdrowieniem - jeszcze się spotkamy.

Wieczór nad Wisłą.

Rano przeżyłem mały szok gdy zobaczyłem, że woda opadła, a w miejscu gdzie zarzucałem wędkę wyłoniła się plaża. Letnie słońce szybko zaczęło przygrzewać i osuszać łachę więc po jakichś trzech godzinach można było spacerować po niej suchą nogą.

Nie ma to jak łowić w 30-to centymetrowej wodzie

Co Wisła z sobą niesie.

Z żalem trzeba było wracać do domu, więc spakowaliśmy manatki i poszliśmy do Nadbrzeży, gdzie złapaliśmy transport do Warszawy. Tu dodam, że wracaliśmy odnogą, którą wcześniej brodziliśmy. Teraz można było tylko buty zmoczyć (ale przelew przez główkę był tak samo wartki). Na pewno tam jeszcze wrócę, bo wiele jest takich urokliwych miejsc nad naszą Wisłą.

4 komentarze:

  1. Kurcze, zazdroszczę Wam trochę tych wiślanych klimatów:) Kiedyś musze się do Was wybrać na rybki. Pozdrawiam Zdybi

    OdpowiedzUsuń
  2. Zdybi, jesteś tu zawsze mile wdziany. Zapraszamy.

    OdpowiedzUsuń
  3. swietna wyprawa, w ktorym miejscu dokladnie rozbiliscie oboz?

    OdpowiedzUsuń
  4. Armat, dokładnie w tym miejscu:
    http://mapy.google.pl/?ie=UTF8&ll=52.059543,21.204396&spn=0.001616,0.006866&t=h&z=18

    OdpowiedzUsuń