wtorek, 30 kwietnia 2013

Reaktywacja

Dawno się tu nic nie działo, oj dawno.

Byłem wczoraj ze Sławkiem przy Warszawskim MPWiK, dostęp do wody bardzo dobry, choć drzewa, które normalnie leżą na piasku są jeszcze w wodzie:

[Obrazek: DSC_0250.JPG]

Powoli wynurza się też kłoda przy krzaku, na której można latem wygodnie usiąść:

[Obrazek: DSC_0251.JPG]

Po drugiej stronie sporo piachu:

[Obrazek: DSC_0255.JPG]

I tu pytanie: da radę tam wejść? Trzeba będzie coś wyknuć.

A co do rybek, to rozłożyliśmy się z DS-ami, a że nic się nie działo, to próbowaliśmy jakoś zaczarować te ryby. Sławek się nudził więc polazł w krzaki po jakieś magiczne artefakty i do dziełaHaha:

[Obrazek: DSC_0268.JPG]

[Obrazek: DSC_0271.JPG]

Chyba coś robiliśmy nie tak: albo ta woda święcona była jakaś chrzczona, albo pierdzenie na rurze nie podpadło im do gustu bo efektem byłaFigiel:

[Obrazek: DSC_0277.JPG]

Swoją drogą to niezłe rzeczy Wisła z nurtem niesie Usmiech


poniedziałek, 7 maja 2012

Majówka z wędką

W tym roku majówkę postanowiłem spędzić z wędką. Z początku nie mogłem się zdecydować gdzie by się tu wybrać. Z jednej strony chciałem spinningować w rzece (Wisła, Bug, Narew), z drugiej chciałem przypomnieć sobie stare dobre czasy z lekką spławikówką.Ostatecznie zrealizowałem oba plany.
Na pierwszy ogień poszło Jeziorko Powsinkowskie zlokalizowane w warszawskim Wilanowie. Jest to przyjemne łowisko, z dużą ilością grążeli, z jednym brzegiem dzikim, a drugim zabudowanym domkami jednorodzinnymi.

Jezioro Powsinkowskie
 Pogoda rewelacyjna, słoneczko przypiekało, co jakiś czas na haczyku meldowały się małe płotki.



Trafił się też sumik karłowaty, z którym nie do końca wiem co robić. Z jednej strony tzw. rybi chwast i regulamin PZW zabraniający wpuszczania tego gatunku z powrotem do wody, z drugiej strony choć podobno smaczny to z reguły nie zabieram złowionych ryb w okolicach Warszawy. Domyślacie się chyba czemu. Z pomocą przyszedł mi ... kot. Szkoda, że nie widzieliście jego radosnego pyszczka, gdy umykał z obiadem w krzaki.

Jako, że tego dnia nie złowiłem nic większego, a do otwarcia sezonu na szczupaka czyli 1-go maja, jeszcze trochę czasu było, postanowiłem znów wybrać się ze spławikiem. Tym razem wybór padł na Jezioro Łacha koło Józefowa. Dojście z przystanku do jeziorka, lasem sosnowym wprowadziło mnie w błogi nastrój. Nad wodą było kilku wędkarzy, ale znalazłem sobie przyzwoitą miejscówkę, którą oczywiście uprzednio musiałem posprzątać z butelek po różnych napojach, wiadomo jakich.

Jezioro Łacha
Tego dnia (jak zresztą podczas całego tygodnia) pogoda dopisała, bezchmurne niebo, lekki wiaterek, sielanka. Niestety nie mogło być za pięknie - ani jednego brania, a do tego im bliżej było południa, tym więcej ludzi nadciągało, aby się opalać, kąpać (się lub psy), lub walić browar i drzeć gęby. Koło czternastej zacząłem się zwijać do domu, ale mam plan na to jeziorko. Raz, że byłem tam po raz pierwszy, więc nie wiedziałem w którym miejscu najlepiej zasiąść i na co łowić, a dwa - jak pojadę tam w tygodniu, to może ludzi będzie mniej, a więcej spokoju.

Ta mina mówi wszystko
I przyszedł upragniony pierwszy, więc wcześnie rano udałem się nad Wisłę. Celem była ul. Jara w okolicach warszawskich Zawad. Z przystanku idzie się ulicą do wału wzdłuż którego przebiegają tory do Elektrociepłowni Siekierki.

Wał i tory do EC Siekierki
Za wałem idziemy z początku wydeptaną (lub wyjeżdżoną przez crossowców) ścieżką, by po chwili oddać się przyjemnemu grzęźnięciu w piasku, i tak do samej rzeki.

Można się zmęczyć
Gdy doszedłem na dobrze znaną sobie miejscówkę, stwierdziłem, że jak co roku po zimie pozmieniało się co nieco. Za to właśnie lubię dziką rzekę, że tam gdzie w zeszłym roku była łacha i 0,5 metra wody, teraz jest trzy metrowa rynna i wartki prąd.

Jedno z wielu starorzeczy
Na samej rzece nie miałem brań. W oddali na skraju przykosy co raz dało się słyszeć duży plusk i widać spore rybie cielsko - to Boleń atakował Ukleje. Niestety poza zasięgiem rzutu przynętą. Obławiałem błystką i gumkami kamienistą główkę, napływ, wsteczne prądy. Nic. Przeniosłem się na starorzecze i po kilku rzutach błystkę zaatakował Okoń. Tego mi było trzeba. Kilka zdjęć i do wody.


Miejsce było obiecujące więc kontynuowałem. Po pół godziny złowiłem jeszcze dwa Szczupaki.

Nie chciał pozować :)
Słońce stało już wysoko gdy zwijałem się do domu. Plan wykonany, sezon rozpoczęty, namierzone fajne starorzecze. Na Jarą, czy Zaściankową mam w miarę blisko, więc często w tym sezonie będę odwiedzał te miejsca. Duża rzeka ma swój nie powtarzalny klimat i mimo, że w mieście, można znaleźć ciekawe miejsca.

Jedno z kilku dojść do rzeki
Tak było nad Wisłą, a żeby było ciekawiej, to postanowiłem popełnić skrajność. Dwa dni później pojechałem nad Jeziorkę, małą malowniczą rzeczkę przepływającą w okolicach Zalesia. Wysiadłem w okolicach miejscowości Łoś i po chwili wędrówki przez sosnowy las, wyszedłem wczesnym rankiem na rozległe łąki, które przecinała Jeziorka.

Tam gdzieś płynie Jeziorka
Pogoda oczywiście rewelacyjna, choć zacząłem się zastanawiać czy zakładając krótkie spodnie nie złapię w tych trawach mnóstwa kleszczy. Na szczęście po powrocie żadnych nie stwierdziłem.
Po dotarciu nad rzeczkę ukazał mi się taki widok:


Najczęściej rzeczka miała 2-3 metrów szerokości i ok 1-1,5 metra głębokości choć zdarzały się i głębsze dołki. Wczesna wiosna to najlepszy moment na wędrówkę wzdłuż brzegów. Trawy jeszcze nie wyrosły na tyle aby utrudniać dojście.
Idąc i spinningując wzdłuż Jeziorki mijałem liczne powalone w nurt drzewa, podmyte brzegi, przelewy. Nie spodziewałem się, że ta rzeczka ma taki wartki nurt. Do tego, w tym czasie stan wody był wg mnie umiarkowanie wysoki co wyglądało bardzo obiecująco.


Były odcinki bezdrzewne gdzie choć łatwiej się rzucało, człowiek był za bardzo widoczny dla ryb, i zadrzewione, gdzie przeciwnie, choć można się było skryć, to ciężko było precyzyjnie podać przynętę. Kilka razy musiałem błystkę ściągać z gałęzi (raz się nie udało i srebrny Meppsik sobie gdzieś tam dynda).



Po drodze minąłem kilka rozlewisk, w których stała jeszcze woda, dwa małe jeziorka, w których miejscowi łowili na spławiki. W małym sosnowym zagajniku posiliłem się co nieco kanapkami i browarkami, odpoczywając od piekącego słońca. Dalej zbliżając się do miejscowości Głosków z której miałem autobus, mijałem drzewa nadgryzione przez bobry. Oj, jak one się tam zadomowią na dobre, to już się tak wygodnie wzdłuż rzeki nie pochodzi :)



Nad Jeziorką miałem tylko jedno branie, ale okonek spiął mi się tuż pod nogami. Najfajniejsze jest to, że po powrocie nie żałowałem, że rzeczka nie obdarowała mnie większą ilością ryb. Dla takich widoków warto było wstać rano. Już rodzi mi się w głowie plan aby tam wrócić. Może tym razem spróbować na małe woblerki? Może połowić na przepływankę?
Nie mogę się doczekać kiedy tam znów pojadę.

środa, 31 sierpnia 2011

DIY: Z resztek skóry

Zostało mi trochę skóry po oprawieniu Eki, a, że nie miałem już czego oprawiać, zrodził się w mej głowie plan popełnienia saszetki do pasa na krzesiwo, hubkę i inne drobiazgi. Oto efekt:





czwartek, 23 czerwca 2011

Noc Świętojańska nad Bugiem

Wszystko mam? Wędka, kołowrotek, zanęta, robaki. Tarp, dokumenty, jedzenie…. Chyba wszystko wziąłem myślę sobie w drodze na przystanek. Teraz przebić się na Żerań, wsiąść w podmiejski i wydostać się z miasta. Kierunek – Nowe Załubice i rzeka Bug. Cel – odpoczynek z wędką w najkrótszą noc w roku. Ciekawe jak tam jest. Nigdy nie byłem w tych okolicach, kiedyś byłem przejazdem w pobliskim Kuligowie ale nie było czasu aby zajść nad rzekę. Teraz to sobie odbiję. Śpiwora nie brałem, bo nie mam zamiaru w nocy spać. Spać w najkrótszą noc w roku! Czysta herezja.



 Nie całą godzinę później wysiadam w Nowych Załubicach. Szybkie zakupy, i ruszam w kierunku rzeki. Z początku droga prowadzi  asfaltem wzdłuż pól  obsianych żytem aby po 1,5km przejść w gruntową. Można odetchnąć od cywilizacji i podziwiać krajobrazy. A jest co: łąki na których pasą się krówki, starorzecza ukryte wśród traw, łabędzia rodzinka opiekująca się młodymi i wszech obecne, stare dęby.



Skwar jest niesamowity, a plecak wyładowany sprzętem wędkarskim, nie ułatwiał marszu. Co jakiś czas pojawiały się złowrogie, czarne chmury, z których to ledwie pokropiło, przynosząc wątpliwą ulgę. Często się zatrzymywałem aby zrobić zdjęcie, gdyż stwierdziłem, że nie ma co się spieszyć.



Eh, gdyby mieć tu działkę. Brał bym rower i jeździł wzdłuż pól, nad rzekę. Rano wstawał bym żeby kilka ciekawych zdjęć zrobić. Eh. Nie ma co wstaję i idę dalej. Może kiedyś…



Tym sposobem przejście 6km zajęło mi ponad godzinę, i kiedy wszedłem na wał ujrzałem rzekę. Jakże inny krajobraz od tak dobrze znanego mi Wiślanego. Łąki porośnięte wysoką trawą schodzące do rzeki, trzciny przy brzegu, olchy i topole. Muszę znaleźć idealne miejsce. Mam czas. Oby nie było ludzi. Maszeruję wałem przyglądając się rzece. Cienka w porównaniu z Wisłą. U podnóża wału wiedzie rozjeżdżona przez samochody dróżka, którą postanawiam zbliżyć się do rzeki.



Kilka metrów przez krzaki i jestem nad brzegiem. Bug leniwie toczy swe wody – jakże często słyszy się te słowa w opisach tej rzeki, a jakże pasują one do sytuacji. Brzeg jest płaski, porośnięty niską trawą, usytuowany na półmetrowej skarpie. Trzeba znaleźć dogodne miejsce aby w nocy bezpiecznie wylądować rybę na brzegu. Tu będzie dobrze, łagodne zejście, przecinka w chaszczach. Zostaję. Szkoda tylko, że nie ma nad brzegiem drzew. Na noc, w razie deszczu, a w dzień dla osłony przed słońcem wziąłem tarpa i teraz trzeba coś wykombinować, żeby go rozstawić. Szybki patent – dwa kije zatknięte w ziemię, między nimi linka. Trochę się ugina no i nisko wyszło, ale co tam. Jak mocniej zawieje to mi ta konstrukcja odleci. Może się los ulituje nade mną. Zobaczymy.



Po uporaniu się z obozem, rozłożyłem wędkę. Wysłużona gruntówka , towarzyszka moich wędkarskich wypraw, 3.60m długości i 180 ciężaru wyrzutowego wydaje się idealna na tę wodę. Nie będę przesadzał z obciążeniem. Zakładam koszyczek 100g, średni haczyk i zestaw ląduje w wodzie, a ja mogę rozkoszować się ciszą i widokami. Na około zero oznak cywilizacji, żadnych domów, odgłosów samochodów, nic. Żywego ducha. Czasem przepłynie rybak pychówką (na silniku rzecz jasna – co za czasy). Obserwując któregoś z kolei zdaję sobie sprawę, że za daleko rzucam. Główny nurt idzie bliżej mnie bo za każdym razem dopływając do mej pozycji zbliżali się do brzegu. Sprawdziłem zarzucając zestaw i powoli go ściągając, nie myliłem się – rzucałem na wypłycenie.



Godziny płynęły, co jakiś czas coś skubało robaka ale nie chciało się zapiąć. Próbowałem łowić na pęczek białych robaków, czerwonych, kanapkę tj. białe i czerwone. Jak dotąd nic, tylko skubie a wziąć porządnie nie chce. Słońce już zaszło, ochłodziło się znacznie, tak, że  było czym oddychać.



Oczywiście komary też się pokazały, ale same mikrusy i nie interesowały się mną. Do tej pory łowiłem metodą drgającej szczytówki, obserwując wędkę, jednak gdy ledwo już ją widziałem, założyłem świetlika (światełko chemiczne – nie męczę zwierzątek).
Około pierwszej w nocy świetlik drgnął. Pewnie znowu drobnica obgryza robala pomyślałem. Mam założonych pięć czerwonych więc trochę jej to zajmie. Ucichło na chwilę, lecz za moment wędka stanowczo drgała. Zacinam, czuję niewielki opór, coś jest ale nie dużego. Faktycznie było i to stanowczo nie dużego.



Gdy odhaczałem zdobycz coś się rzuciło tuż przy moim stanowisku, z takim chlupotem, że prawie wstałem. Może mamusia dopomina się o małego. Wypuściłem szkraba z nadzieją, że skoro ryba jest to powinienem coś większego złapać.
Myślicie, że było coś więcej?... No właśnie. Tak przesiedziałem do rana czekając na wschód słońca. Ochłodziło się znacznie. Wszech obecna mgła potęgowała uczucie chłodu do tego stopnia, że musiałem wspomóc się polarkiem i kurtką p-deszcz. Ryby nie było, wianka puszczanego przez dziewczęta w celu znalezienia jakiegoś przystojniaka (w tym wypadku mnie) też nie widziałem żadnego. Czyżby tradycja ginęła w narodzie i wianki kojarzą się tylko z głośną  imprezą przy światłach, laserach i fajerwerkach. Może i siedzi pogaństwo w narodzie ale się nie ujawnia.



Nie zawiódł mnie natomiast wschód słońca. Fajny nastrój, kolory i dające się odczuć promienie ciepła pocieszyły mnie po mizernych łowach. W tych okolicznościach przyrody, sącząc piwko na cześć wstającego dnia starałem oddalić od siebie myśli o powrocie.





Gdy słonko już grzało, postanowiłem przespać się trochę. Nie nastawiałem budzika, gdyż wiedziałem, że za tych kilka godzin obudzi mnie żar. Nie myliłem się. Około 10 było już gorąco. Szybkie śniadanko, zwinąłem obóz, i żegnając rzekę, wyruszyłem w kierunku pętli. Po drodze jeszcze raz podziwiałem nadbużańskie łąki, mocarne dęby, starorzecza.



Na pewno tam wrócę.

czwartek, 24 lutego 2011

DIY: Pochwa do Eki W11

Przeglądając forum dla nożorobów, oraz prace kolegów z forum survivalowego, postanowiłem popełnić pochewkę dla mojego noża. Nigdy wcześniej nie robiłem nic podobnego więc długo w myślach rozważałem cały projekt, krok po kroku Po zasięgnięciu języka zakupiłem skórę o grubości 2mm, wosk pszczeli, oraz Slam 1mm ( gruba woskowana nić ). Prace polegały na namoczeniu skóry, uzyskaniu trwałego kształtu noża, przycięciu skóry, zszyciu i nawoskowaniu. Efekt miło mnie zaskoczył.


Muszę jeszcze popracować, nad zakończeniem szwu, spróbować innych kształtów, gdyż nie jest to wcale takie trudne jak się wydaje i z pewnością będę jeszcze w skórach dłubał.
Na koniec jeszcze kilka zdjęć:




Dziś tj. 26.02.2011 poprawiłem zakończenie szwu. Od razu lepiej wygląda:

środa, 9 lutego 2011

Ujście Świdra - Nadbrzeż czyli wyprawa na ryby.

Kontynuując wspominanie minionego sezonu, nie mogę zapomnieć wypadu z kumplem na ryby, a choć było ich wiele, ten wydał mi się najfajniejszy.
Pomysł był taki aby dojechać autobusem w pobliże ujścia rzeki Świder do Wisły, dalej podążać jej brzegiem w okolice miejscowości Nadbrzeż, aby na jednej z tamtejszych wiślanych łach założyć obóz, i zapolować nocą na króla polskich rzek - Suma.

Mimo bliskości cywilizacji można tam wypocząć.

Spotkaliśmy się rano na pętli na Rondzie Wiatraczna i pojechaliśmy podmiejskim autobusem w nieznane (a przynajmniej dla mnie nieznane). Chwilę szliśmy asfaltem, wyłączonej wtedy na tym odcinku z ruchu, szosy 801 (upiekło się nam wąchanie spalin), aż dotarliśmy do mostu nad Świdrem, gdzie odbiliśmy w kierunku rzeki.

Most na Świdrze, szosa 801.

Z początku kierowaliśmy się ścieżkami i wydeptami, które po dotarciu do Wisły ustępowały pod naporem bujnej roślinności pionierskiej. Tutaj muszę dodać, że od ujścia Świdra w górę rzeki Wisły, brzeg, a przynajmniej po tej stronie, aż do miejsca na przeciwko Gassów, jest wysoki (ok 2m), co uniemożliwia bezpośrednie zejście do wody. Wynika to z tego, że nurt rzeki która meandruje (zmienia kierunek z prawej do lewej i odwrotnie), tworzy zakola, na których to zewnętrznej części brzeg jest podmywany (jak tu), a po wewnętrznej odkładane są osady ( tak się utworzyła łacha na którą zdążamy). Ciekawie to wygląda przy ujściach mniejszych rzek i strumieni, lub przy starorzeczach połączonych z korytem rzeki - matki.

Niby mały kanałek a zmoczenia nie unikniesz. Latem, sama przyjemność.
 Wędrówka samym brzegiem skarpy jest przyjemna lecz niebezpieczna. Tu uczulam wszystkich, że skarpy są zdradliwe, a wielokrotnie podmywane przez nurt, pod nie jednym śmiałkiem się zarwały, i gdy delikwent był już w wodzie, dodatkowo pogrzebały piaskiem.W tym konkretnym miejscu brzeg nie jest wysoki ale już np. we Włocławku ( ok. 20m) taka wędrówka krawędzią może być śmiertelnie niebezpieczna!.

Skarpa wiślana przy tamie we Włocławku.

Tak więc szliśmy sobie dalej, czasem wydeptaną przez wędkarzy ścieżką, czasem przedzierając się przez porośnięte do pasa roślinnością łąki, czasem przedzieraliśmy się przez łęgowe zarośla porośnięte wierzbą, rozkoszując się pięknymi widokami i gorącym latem. Co najważniejsze, nie spotkaliśmy na tym etapie wędrówki żadnych oznak cywilizacji, ludzi, nawet śmieci, poza tymi co wiosną po rozlaniu rzeka wyrzuciła.

Roślinność nadbrzeżna na tarasie zalewowym.

Czasem trafialiśmy na naprawdę szerokie dopływy, gdzie zdejmowaliśmy plecaki i jeden z nas szedł z kijem zbadać przeprawę (najgłębiej było do piersi), a potem już z plecakami przeprawialiśmy się na drugi brzeg. W taki upał to była sama przyjemność. Przy takich przeprawach dobrze spisuje się patent, aby przed spakowaniem plecaka wszystkie rzeczy umieścić w worku na śmieci. Jest obecnie wiele do wyboru, ja preferuję grubsze. Gdy tak zapakowane rzeczy umieścimy w plecaku nie ma obawy, że zamokną, a co więcej plecak daje nam większą wyporność (jak się wejdzie głębiej z plecakiem na plecach, ten może się przewinąć przez głowę! Sprawdzone przez kumpla na innym wypadzie).
Tak doszliśmy do starej przeprawy promowej na przeciwko Gassów, gdzie zasiedliśmy na trochę aby podeschnąć, złapać oddech i podpatrując wędkarzy, notorycznie okupujących te przystanie zarówno po jednej jak i po drógiej stronie ( pewnie dla tego, że można dojechać samochodem i w razie deszczu łowić przez uchylone okno - widziałem takie przypadki), rozmawiać o tym co nam się może na haczyku trafić.

Stara przystań promowa. Szkoda, że już nie funkcjonuje.

Zahaczyliśmy jeszcze o główkę ( więcej o nich później ), zaraz przy przystani, gdzie połowiliśmy trochę na spinning - bez efektów. Woda mętna, wysoka, mamy obawy czy może się nie podnosi, bo jak tak to ryby będą szukać zacisznych schronień i nici z połowu.

Oczywiście, żeby się tam dostać, trzeba się znów ochłodzić.


O tam, hen hen, dwa razy dalej jest główne koryto Wisły
Ja z moimi lękami nie wszedłem na koniec, ale jak widać do odważnych świat należy.

Od przystani na z góry upatrzone miejsce (na GooglEatrh oczywiście) jest już nie daleko, aczkolwiek żałuję, że jak weszliśmy w łęgi zaraz za nią nie robiłem zdjęć - a takie fajne malutkie acz głębokie dopływy były. Niektóre dało się przejść w bród, inne trzeba było przeskakiwać wspierając się na solidnym kiju, a inne, no cóż, tak jak poprzednie - heja po kolana w wodę. A takie wiślane odnogi w większości do przejrzystych nie należą. Zależy to od podłoża po którym płyną, ukształtowania terenu (skarpy powodują, że opady deszczu wymywają ziemię, która trafia do takiego strumienia). Jeszcze tylko szybki wypad na plantację pomidorów rosnącą za wałem i czeka nas ostatnia prosta.
Koniec końców, dotarliśmy do starej główki ( betonowy wąski "mostek" wychodzący w rzekę, niejednokrotnie zaczynający się kilkadziesiąt metrów od koryta rzeki, służy do regulacji biegu rzeki ), wzdłuż której mieliśmy podążyć na miejsce obozu. Jednak nigdy nie jest tak dobrze (a może ja/my tak sobie utrudniamy) - główka prowadząca przez las łęgowy jest poprzerywana i popękana. Jak już wspomniałem, takie główki mogą zaczynać się daleko od koryta rzeki, więc idziemy raz po niej, raz obok, w każdym bądź razie jak dotąd suchą stopą. Miejscami główka została porozrywana przez wartkie odnogi głównego koryta i trzeba było się wykazać sprytem, aby się nie potknąć o kamienie i fragmenty betonu na dnie.


Dalej główka była za bardzo zarośnięta więc porzuciliśmy ją i na miejsce biwaku doszliśmy brodząc wzdłuż jednej z odnóg. Komary cięły jak głupie więc staraliśmy się jak najszybciej brnąć po kolana w wodzie.
Gdy dotarliśmy na miejsce przywitał nas kawałek Wiślanej plaży ze starą wierzbą rosnącą nad brzegiem. Zaczęło się błogie lenistwo, suszenie ciuchów, coś na ząb. Potem założyliśmy obóz w postaci poncha na wypadek palącego słońca lub deszczu, pozbieraliśmy drewno na ognisko i zajęliśmy się rozstawianiem wędek.

Camp Bagram.
  Sielankę przerwał nam zawiany kapitan motorówki, który postanowił na siłę się zaprzyjaźnić i tak nam zleciało do wieczora. Kapitan odpłynął a my zarzuciliśmy wędki i tak rozmawiając przy ognisku, trochę przysypiając minęła nam noc. Efekty połowów nie były porażające - u mnie mała certa, kumpel złapał małego suma. Obie ryby wróciły do wody z pozdrowieniem - jeszcze się spotkamy.

Wieczór nad Wisłą.

Rano przeżyłem mały szok gdy zobaczyłem, że woda opadła, a w miejscu gdzie zarzucałem wędkę wyłoniła się plaża. Letnie słońce szybko zaczęło przygrzewać i osuszać łachę więc po jakichś trzech godzinach można było spacerować po niej suchą nogą.

Nie ma to jak łowić w 30-to centymetrowej wodzie

Co Wisła z sobą niesie.

Z żalem trzeba było wracać do domu, więc spakowaliśmy manatki i poszliśmy do Nadbrzeży, gdzie złapaliśmy transport do Warszawy. Tu dodam, że wracaliśmy odnogą, którą wcześniej brodziliśmy. Teraz można było tylko buty zmoczyć (ale przelew przez główkę był tak samo wartki). Na pewno tam jeszcze wrócę, bo wiele jest takich urokliwych miejsc nad naszą Wisłą.